poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Pierwszy

Rzekła mi babcia wieczora pewnego:
 — Jak już mieć kota... to tylko jednego!
— Cóż mówisz, babciu? Co tego przyczyną? Jestem przecież opiekuńczą dziewczyną.
Będę starannie dbała o me koty, by nie zrobiły nikomu żadnej psoty.
— Ach ty, naiwna! Tylko się zasapiesz — nigdy dwóch kotów naraz nie złapiesz!

Maciek
***
Ten skok musiał się udać - po prostu nie było mowy o jakimkolwiek błędzie! Długi, perfekcyjny stylowo - wyłożyłem się na nartach w stylu dziadka Kasai, choć wiedziałem, że dla młokosa takiego jak ja mogło to być bardzo niebezpieczne. Lądowałem może trochę ciężko, ale telemark był, i to nie najgorszy. Dłonie zacisnąłem w pięści — chciałem unieść je wysoko, by wreszcie móc uczynić znak triumfu. Udało mi się! Nie Kamil, nie Gregor - nikt inny. Zwyciężyłem ja - to było więcej, niż pewne.
— Tylko nie to! — pomyślałem już w niecałą sekundę później, gdy niespodziewanie zacząłem tracić równowagę. 
Z wielką siłą rąbnąłem o twardy, ubity odjazd. Jedna z nart natychmiast się wypięła, jednak druga pozostała na miejscu i ryła głęboki ślad w śniegu. Ból nogi był tak silny, a uderzenie tak mocne, że prawie natychmiast ogarnęła mnie ciemność. Słyszałem krzyki kibiców, wiedziałem, że mój upadek oglądało mnóstwo ludzi. Co pomyślałem? Przegrałeś. Znów przegrałeś z własną głową, Maciek.

 ***
Tydzień po wypadku wciąż jeszcze leżałem w szpitalu. 
Choć obyło się bez złamania nogi, to wyniki nie były najlepsze. Po lekkim wstrząsie mózgu pozostało jedynie śladowe otępienie i ból głowy, ale lekarze wciąż wykonywali dodatkowe badania. Nalegał na to trener. 
Pechowy dla mnie konkurs wygrał Schlierenzauer - w magiczny sposób, znany jedynie Austriakom, wyprzedził Kamila o jedną dziesiątą punktu. Znów to zrobił - na naszej ziemi, pod naszą skocznią wył z radości i rzucał nartami po śniegu, tym samym, który kilka chwil wcześniej pozbawił mnie przytomności i reszty sezonu.
Podniosłem się lekko na poduszkach, gdy do sali wszedł lekarz. Opiekowali się mną najlepsi specjaliści — rokowałem dobrze na przyszłość, moja kariera nabierała tempa, więc o mnie dbano.
— Nie mam najlepszych wieści, panie Maćku — stwierdził siwowłosy mężczyzna. 
W ręku trzymał kilka arkuszy papieru, starannie zapełnionych wykresami i rzędami liter oraz cyfr — to były moje wyniki. Gdy już dotarło do mnie, co powiedział, spiąłem się cały. 
Jak to? Co mogło być nie tak? Czułem się dobrze - pomijając zamkniętą w usztywnieniu prawą stopę.
 — Nie będę owijał w bawełnę — to staw skokowy. Skręcenie trzeciego stopnia.
Ręce zaczęły mi drżeć, podobnie szczęka. Nie. Nie... NIE!
 — Pół roku zajmie panu dojście do całkowitej sprawności, jeżeli - tu doktor uniósł palec wskazujący - wszystko pójdzie zgodnie z planem. Będzie pan potrzebował kuli i regularnej rehabilitacji. Myślę też, że pomoc psychologa nie okaże się zbędna.
Jego słowa brzmiały jak wyrok. Co miałem zrobić z takim szmatem czasu? Akurat, gdy była forma, kiedy życie wreszcie zaczęło sprawiać miłe niespodzianki, los musiał dać mi pstryczka w nos.
 — Nie wierzę — tyle udało mi się odpowiedzieć. 
Pustym wzrokiem wpatrywałem się w swoje dłonie, więc nie zauważyłem nawet, że lekarz wyszedł, a w jego miejsce wślizgnął się do pomieszczenia mój ojciec. Tylko tego było mi trzeba! Wiedziałem co powie...
 — Nie mówiłem ci, synu? Was, młodych, ponosi czasami ułańska fantazja — rzucił w dzielącą nas przestrzeń. Jego ton nie był groźny, czy karcący. Ojciec był po prostu widocznie zmęczony. 
 — Wyciągałeś ten skok, chciałeś być najlepszy... Sam sobie strzeliłeś w łeb!
Łóżko delikatnie ugięło się, gdy przysiadł przy moim boku. Poklepał po plecach. Podniosłem wzrok — uśmiechał się pocieszająco.
 — Głowa do góry, mój chłopcze. Kto jak kto, ale ja cię rozumiem — to nadszedł już ten czas, gdy chciałbyś zostać doceniony, zauważony za ten wielki kawał dobrej roboty, który wykonujesz każdego dnia — mówił cicho, nachylając się nade mną. — Nie powinieneś jednak wymagać sukcesów na siłę, one przyjdą we właściwym czasie. Dostałeś nauczkę i musisz z rozgoryczonego...
 — Nie jestem rozgoryczony! — przerwałem mu bezczelnie, więc zamilkł. 
Zawstydziłem się okropnie, bo mój piskliwy ton jednak bardziej wskazywał coś, czemu próbowałem zaprzeczyć. Tak, byłem rozgoryczony. Bardzo...
Ojciec odczekał chwilkę i kontynuował: 
 — Musisz z rozgoryczonego chłopca przeobrazić się w mężczyznę. Myślę, że o to właśnie w tym chodzi — to jest próba. Twoje życie zmieni się chwilowo i albo wyjdzie ci to na dobre, albo wiadomo... — celowo zawiesił głos. 
Nie miałem zamiaru tego komentować. Słowa więzły mi w gardle, a w głowie czułem kompletną pustkę. Co robić? Co robić?!
 — Kuba obiecał ci pomóc, prosiłem go — dodał ojciec, gdy w dalszym ciągu nie reagowałem na jego przemówienie. Słysząc imię brata, prawie prychnąłem na głos... też mi pomoc!
 — On mnie prędzej wpędzi do grobu, niż pomoże — mruknąłem wreszcie.
 — Nie bądź niesprawiedliwy, Maćku — skarcił mnie, a wtedy zacisnąłem dłonie na białej pościeli. 
Mieszkałem z moim bratem, Kubą, już od kilku miesięcy — zakończył karierę skoczka, bo stracił wiarę we własne umiejętności. Próbował układać sobie życie inaczej, niż do tej pory — pracował jako telemarketer. Nie była to może praca życia, ale na początek wystarczyła, a ja dokładałem się do mieszkania. Rodzice też służyli pomocą.
 — Jak widzicie naszą sytuację teraz? — spytałem.
 — O nic się nie martw — zaczął ojciec, znów klepiąc mnie po plecach. —  Poradzicie sobie. Kuba jest bardzo odpowiedzialny, zmienił się, sam wiesz...
Ooo tak! — pomyślałem. — Kubuś to istny wzór wszelkich cnót i odpowiedzialności. Ideał wprost! Niech to wszystko szl...

Kuba
***
 
Ach, te nogi! 
Mój podbródek zjechał po dłoni, na której opierałem głowę. Szybko oprzytomniałem, a nowa dziewczyna prędziutko przeszła koło mojego biurka. Schyliłem się nieco — niestety, nic nie mogłem wypatrzeć. Jej sukienka nie była zbyt krótka. Szkoda... 
Poprawiłem opadające słuchawki i  nastawiłem mikrofon na jego miejsce — musiałem się jakoś prezentować, bo była to najlepsza praca, jaką udało mi się znaleźć i nie chciałem wylecieć ledwie po kilku miesiącach. Miejsce nabrało dla mnie nowego charakteru, gdy pojawiła się ona — Magda. Madzia. Madziulek. Madziejątko....
 — Kuba! — ryknął tubalnie kolega z naprzeciwka. 
Wzdrygnąłem się lekko, ponieważ on był naprawdę ogromnym facetem. Serio, bardzo dużym!
 — Tak? — nie mogłem poradzić zupełnie nic na to, że raczej jęknąłem, niż spytałem.
 — Zrobić ci herbatki? 
Musiałem unieść brwi. Że jak? Co on powiedział? Może to był jakiś więzienny slang i znaczyło to, przykładowo: "Zrobić ci z twarzy herbatkę w proszku?"
 — Nie, dziękuję — wyszeptałem, obserwując go dyskretnie spod grzywki.
Wzruszył napakowanymi ramionami, wstał i poszedł w stronę zaplecza — w ręku niósł półlitrowy, czerwony kubek. To sobie chłopina popije! Na dwa łyki go weźmie...
Czas wlókł się niemiłosiernie — wskazówki zegara, jakby sklejone gumą, mozolnie poruszały się po jego tarczy. Ostatnio umilałem sobie długie godziny pracy patrzeniem na Madzię. 
Była niewysoką dziewczyną, nie wyróżniała się niczym specjalnym, dopóki się nie uśmiechnęła — wtedy jej urodziwa, jasna twarz wypełniała się cudownym blaskiem, a zielone oczy mrużyły lekko, i to było tak szalenie urocze! 
Lubiłem też patrzeć na nią, gdy skupiała się na czymś — to zmarszczone czoło i mina wielkiej myślicielki. Niestety, nie miałem okazji, by z nią pogadać. Nie, wróć! Miałem okazję, ale byłem paskudnym, małym wstydziochem i autentycznie bałem się, że mnie oleje. Maciek, ten to nie miałby problemu z zarwaniem — naigrawał się głos w mojej głowie. 
Tak, mój piękny braciszek miał ułatwione zadanie. Dobrze, że nie poznał i na razie miał nie poznać mojej Magdy. No chyba, że wtedy, gdy już przyprowadzę ją do siebie. Ale do tego czasu jeszcze długa droga...
Westchnąłem w duchu — takie myśli bardzo mnie dołowały. Przypomniałem sobie, że nie wykorzystałem jeszcze piętnastu minut przerwy. W pomieszczeniu nie było okien, nie wiedziałem, czy świeciło słońce, czy może padał deszcz. 
Wstając, otrzepałem okruszki z batona zbożowego — to nie było jedzenie dla facetów, ale wciąż nie odzwyczaiłem się od diety skoczka. Mogłem jeść, co chciałem, bo kariera dobiegła końca.
Pożegnałem się z głupimi myślami natychmiast, gdy tylko wyszedłem na zewnątrz - świeciło piękne słońce! W zimnym jeszcze powietrzu czuć było tą niesamowitą rześkość, która aż pobudzała do życia! Pobudziło mnie coś jeszcze...
Oparta o kolumnę, po mojej prawej stronie, stała Magda. Na plecy zarzuciła lekki płaszczyk w kolorze, który tak pięknie podkreślał jej jasne włosy. Kuba, Kuba! Baza do Kuby! Idźże tam i pokaż jej jaki z ciebie muchacho! 
Zrobiłem to, co podpowiadał mi mózg — krok po kroczku, nieco chwiejnie i niezgrabnie zbliżyłem się do niej. Moją twarz otoczył obłok dymu tytoniowego — kurzyło się niczym z wigwamu!

Magda
***
  
Było jeszcze trochę mroźno, luty to wszakże zimowy miesiąc, ale szczerze mówiąc — miałam to gdzieś. Wyszłam przed budynek firmy, w której pracowałam, bo nie mogłam już wytrzymać w środku. Ci ludzie doprowadzali mnie do szału!  Nie współpracownicy, tylko idioci, którzy przez bite osiem godzin dziennie potrafili wydzwaniać i wykłócać się o byle głupotę!
Całkowicie zestresowana wyciągnęłam z torebki bardzo wymiętą paczkę papierosów — kupiłam ją, gdy jeszcze studiowałam. Na stres, żeby się odprężyć. Nakarmić robaka...
Ze studiów wyleciałam tuż przed pierwszą sesją — takie prawo natury i dżungli, jaką było wielkie miasto. Odsiew, przesiew, czy jak to tam jeszcze nazywano. Pomimo tego, nie miałam zamiaru wracać do domu. Już czułam na sobie wszystkie te spojrzenia — bo ona taka głupia, miasta się zachciało, paniusi jednej! Do roboty, kozy doić, a nie wygodnictwo!
Pochodziłam z małej górskiej wsi — moim przeznaczeniem było znaleźć męża, a nie szlajać się po uczelniach. Ja miałam inne zdanie na ten temat. Nie wyleciałam przez głupotę, czy lenistwo - wyrzucono mnie, jak psa, bo jednemu z profesorów nie spodobało się to, że odrzuciłam jego niezdarne zaloty.
Taka już była tam moda — studentki pierwszego roku, traktowane jak towar na półce, wdawały się w potajemne romanse z profesorami. Nagroda? Zaliczenie, egzamin — żaden problem. Kasa? Ile i w jakiej formie tylko chcesz. Stawka? Nocka z wynaturzonym, starym dziadem, który powinien trzymać się swojej, równie wiekowej żony, a nie hasać za młodszymi.
Nie byłam chętna, nie byłam łatwa — wylądowałam na bruku. Drugi papieros wcale mnie nie uspokoił! Były bardzo, ale to bardzo przereklamowane! Myślałam, że wpadnie mi do głowy jakiś pomysł — gdzie spędzę najbliższą noc? Z akademika też mnie wyrzucili — dostałam tydzień na wyniesienie. Siedem dni minęło bardzo szybko — stałam tam, oparta o kolumnę, bezdomna i z papierosem w ręku. Przynajmniej miałam robotę!
Być może ktoś z pracy przenocowałby mnie raz czy dwa. Oczywiście, gdybym tylko zwalczyła swoją dumę i spytała... Wszyscy wydawali się tacy zamknięci w sobie, zajęci. Każdy miał na pewno własne problemy...
Był taki jeden, wołali na niego Kuba — wszędzie znajdzie się jaśniejszy punkt. Miał trochę dziecinną, miłą twarz i był bardzo szczupły. Uśmiechnął się do mnie kilka razy, no chyba, że tylko mi się wydawało. Reszta traktowała mnie z uprzejmą obojętnością.
Zaciągnęłam się głęboko. 
 — Palisz? — spytał melodyjny głos tuż za moim uchem.
Wzdrygnęłam się mocno — zatopiona w swoich ponurych myślach, nie zauważyłam nawet, że ktoś do mnie podszedł. Odwróciłam się szybko, rękę z papierosem opuszczając wzdłuż ciała.
 — Palisz? — powtórzył Kuba. 
Przypatrywał mi się z lekkim uśmieszkiem na wargach, głowę przekrzywił na bok. Nie wiadomo czemu, ale spłonęłam rumieńcem. Jezu, nigdy się nawet nie czerwieniłam!
 — Nie — bąknęłam niewyraźnie. Bądź dla niego miła, idiotko!
Wyglądał jak chochlik planujący zbrodnię.
 — Ja też nie — poinformował mnie. — Poczęstujesz? — spytał po chwili, wskazując na papierosa.
Uniosłam brwi wysoko, lecz nie wyrzekłam ani słowa, podałam mu tylko opakowanie. 
 — Musisz mi odpalić.
 — Co? — spytałam.  
Tak zagłębiłam się w analizowaniu jego wyglądu, że nie dotarł do mnie sens, tego co powiedział.
 — Odpalić. Papierosa. Nie mam zapalniczki, bo jak powiedziałem wcześniej — nie palę.
Tym razem spiekłam prawdziwego raka. Pewnie myślał, że jestem umysłowo chora! Podałam mu własnego, już prawie wypalonego papierosa, choć zapalniczkę miałam ukrytą w kieszeni płaszcza. Przytrzymał moją zmarzniętą dłoń w swoich, jeszcze ciepłych. Odwróciłam szybko wzrok.
 — Fe! — prychnął po chwili. — Co za świństwo! Kto to pali? — spytał z autentycznym oburzeniem, jednak po chwili zreflektował się, widząc moją minę. 
 — Bez urazy, oczywiście. My nie palimy — my tylko badamy ten nieznany teren. Jasne?
Pokiwałam głową. Dziwak. Śmieszny dziwak - zaczynałam go lubić. Z tą swoją rozczochraną czupryną i bystrymi oczętami kojarzył mi się z baśniową postacią. Taki Piotruś Pan, czy inny Książę z Bajki...
Rozmowa nie kleiła się zbytnio. Rzucił mi kilka pytań, a ja z pustką w głowie, odpowiadałam monosylabami. Aż do czasu, gdy... 
 — Gdzie mieszkasz? — spytał. Był wyraźnie zainteresowany. Żal ścisnął mi gardło i ostatkiem sił zdusiłam cisnące się do oczu łzy.
 — Gdzie... gdzie mieszkam? — pisnęłam.
 — Oczywiście, jeśli można wiedzieć! — powiedział szybko, wyciągając przed siebie dłonie w obronnym geście. Widocznie przeraziłam go swoją reakcją.
Chciałam się opanować, naprawdę, ale moja głupia, babska natura kazała zrobić zupełnie co innego. Kilka sekund później łkałam mu w koszulę. Nie widziałam jego miny, ale musiał być przerażony. Pogłaskał mnie po włosach.
 — Ej, już dobrze?
Pokręciłam głową, nie puszczając go jednak.
 — Musisz mi powiedzieć co się stało — mówił powoli i bardzo spokojnie. Przerywał, gdy podciągałam nosem. 
 — Wyrzucili cię z domu? Straciłaś mieszkanie? Bije cię mąż?
Gdy zawyłam głośniej przy słowie "mąż", Kuba odsunął mnie lekko, acz stanowczo. Jego mina była poważna.
 — Naprawdę bije cię mąż?
Uniosłam oczy ku niebu, choć wiedziałam, że na pewno rozmazałam się doszczętnie. Czarna plama na jego jasnej koszuli wskazywała to niezwykle dobitnie.
 — Nie — prychnęłam. — Ja nawet nie mam męża.
Odetchnął z ulgą.
 — No to w czym problem?
Opowiedziałam mu wszystko — jak wyleciałam z uczelni i o tym, że nie chcę wracać do domu na tarczy. Zrozumiał, a na wzmiankę o braku mieszkania zareagował nawet zbyt entuzjastycznie.
 — To się bardzo dobrze składa — przyklasnął w dłonie.
Skrzywiłam się — nabijał się ze mnie okrutnie. Odwróciłam się na pięcie i już miałam odejść, gdy chwycił mnie za łokieć.
 — Przestań! — warknęłam. Buzowały we mnie emocje. 
Położył mi dłoń na ramieniu i uśmiechnął się szeroko. Dziwnie reagował na ludzką tragedię. Istny sadysta...
 — To się dobrze składa, bo mam w swoim mieszkaniu wolny pokój — poinformował mnie. czekając na moją reakcję. Nie zaskoczyłam go — znów się rozbeczałam.
To było jak Boże Narodzenie i Walentynki razem wzięte — wielkie święto!   

Maciek  
***
Było tuż po dziewiętnastej, gdy kuśtykając, przekroczyłem próg naszego mieszkania. Wcale nie było mi łatwo — noga wciąż bardzo bolała, choć po tygodniu pobytu w szpitalu opuchlizna znacznie zelżała. Na dodatek byłem skazany na kule, co przy moim charakterze wiązało się z częstym rzucaniem i podnoszeniem ich, bowiem strasznie mnie irytowały, a jednocześnie nie mogłem się bez nich obejść.
Wszystkie pomieszczenia były ciche i ciemne — Kuba nie wrócił z pracy. Gdyby był dobrym bratem, to przyjechałby po mnie. Wiedział przecież, że byłem niep... ach, przesada... wiedział, że nie byłem w pełni sprawny. Tylko chwilowo i tylko trochę!
Rzuciłem swoją sportową torbę na podłogę. Co tu robić? Powoli dowlokłem się w pobliże starej kanapy, rzuciłem kule i otuliła mnie miękkość obicia. Było z brązowego pluszu — bardzo przyjemne w dotyku, szczególnie, gdy się cały poprzedni tydzień spędziło na sztywnych, szpitalnych łóżkach.
Nie zdążyłem nawet zamknąć oczu — dobiegł mnie odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Uniosłem lekko głowę, by przywitać brata jakimś chamskim komentarzem. Tyle tylko, że to nie był Kuba.
 — Jest może suchy chleb dla konia?
Musiałem przewrócić oczami. Płowa fryzura Dawida wystawała zza framugi. Tuż za nim do pokoju wpakował się Krzysiek.
 — Siemasz, Maćko. Coś blado wyglądasz...
 — Co wy tu robicie? — spytałem, autentycznie zdziwiony. — Nie macie przypadkiem samolotu gdzieś za... — spojrzałem na zegarek — pół godziny? 
Wzruszyli ramionami z minami największych niewiniątek.
 — Może i mamy, ale nie dziś. Trener tak się przejął twoim upadkiem, że wycofał nas z konkursu. Poleciał tylko Kamil.
Zdumiałem się — co też oni opowiadali?
 — Łukasz stwierdził, że - cytuję - ... musicie ochłodzić swoje gorące głowy, nie może być tak, że ciągniecie skok do granic bezpieczeństwa, bo zachciało wam się pokonać Schlierenzauera! Mierzcie siły na zamiary! To nie gra komputerowa, to jest życie!
 — Do jasnej cholery! — krzyknął Krzyś, przytupując nogą o dywan, a ja uniosłem brwi. — To ja dodałem, trener tak nie mówił — poprawił się po chwili.
 — Nie wierzę — powtórzyłem już po raz drugi tego dnia. — I to wszystko tylko dlatego, że... — nie dane było mi dokończyć.
Znów trzasnęły drzwi wejściowe — kto tym razem, może sam Prezes? Nie potrafiłbym opisać, jak wielkie było moje zdziwienie, gdy do pokoju wszedł Kuba. Kuba z dziewczyną. Ładną dziewczyną...  
Zaniemówiłem, ale nie tylko ja. Zawsze elokwentny Dawid wpatrywał się w nowo przybyłą parę, wytrzeszczając swoje już i tak wielkie, oczy. Krzysiek odprowadzał stres z organizmu, widziałem jak zatrzęsły mu się dłonie. Sam nie miałem pojęcia jak zareagować. Wyręczyła mnie ta dziewczyna.
 — Kuba... — odezwała się karcącym głosem — gdy mówiłeś, że twój brat Maciuś ma kontuzję nogi, myślałam, że masz na myśli małego braciszka.
Kuba chrząknął, na wpół przestraszony i rozbawiony.
 — Gamonie, to jest Magda — wskazał na dziewczynę, która łypała na nas przyjaźnie swoimi dużymi oczami. — Ona... hmmm, jakby to powiedzieć... zamieszka z nami... od dzisiaj. 
Nie wierzyłem własnym uszom! Chyba się przesłyszałem... 
 — Co powiedziałeś? — zerwałem się z kanapy, może trochę zbyt gwałtownie, bo dziewczyna — zwana Magdą — posmutniała i wycofała się do korytarza. Słyszałem, jak mamrotała coś o kiepskim pomyśle. Dawid pchnął mnie za ramię i znów usiadłem, a oni wybiegli za nią.
Coś takiego! Ciekawe kiedy Kuba zamierzał powiedzieć rodzicom, że będzie mieszkał z dziewczyną! Nawet nie ustalił tego z nikim, co za człowiek... Ojciec mówił coś o odpowiedzialności, jasne — chyba nie w tym życiu! 
Dodatkowo wkurzał mnie fakt, że ta dziewczyna, Magda, była bardzo ładna i wyglądała na zdrową psychicznie — jak on to zrobił, że zgodziła się z nim związać?  
Jak na jeden dzień, było tego zbyt wiele...