Rzekła mi babcia wieczora pewnego:
— Jak już mieć kota... to tylko jednego!
— Cóż mówisz, babciu? Co tego przyczyną? Jestem przecież opiekuńczą dziewczyną.
— Jak już mieć kota... to tylko jednego!
— Cóż mówisz, babciu? Co tego przyczyną? Jestem przecież opiekuńczą dziewczyną.
Będę starannie dbała o me koty, by nie zrobiły nikomu żadnej psoty.
— Ach ty, naiwna! Tylko się zasapiesz — nigdy dwóch kotów naraz nie złapiesz!
Maciek
***
Ten
skok musiał się udać - po prostu nie było mowy o jakimkolwiek
błędzie! Długi,
perfekcyjny stylowo - wyłożyłem się na nartach w stylu dziadka
Kasai, choć wiedziałem, że dla młokosa takiego jak ja mogło to być bardzo niebezpieczne. Lądowałem może trochę ciężko, ale telemark
był, i to nie najgorszy. Dłonie zacisnąłem w pięści — chciałem
unieść je wysoko, by wreszcie móc uczynić znak triumfu. Udało mi
się! Nie Kamil, nie Gregor - nikt inny. Zwyciężyłem ja - to było
więcej, niż pewne.
— Tylko
nie to! — pomyślałem już w niecałą sekundę później, gdy niespodziewanie zacząłem tracić równowagę.
Z
wielką siłą rąbnąłem o twardy, ubity odjazd. Jedna z nart
natychmiast się wypięła, jednak druga pozostała na miejscu i ryła
głęboki ślad w śniegu. Ból nogi był tak silny, a uderzenie tak
mocne, że prawie natychmiast ogarnęła mnie ciemność. Słyszałem
krzyki kibiców, wiedziałem, że mój upadek oglądało mnóstwo
ludzi. Co pomyślałem? Przegrałeś. Znów przegrałeś z własną głową, Maciek.
***
Tydzień
po wypadku wciąż jeszcze leżałem w szpitalu.
Choć
obyło się bez złamania nogi, to wyniki nie były najlepsze. Po
lekkim wstrząsie mózgu pozostało jedynie śladowe otępienie i ból
głowy, ale lekarze wciąż wykonywali dodatkowe badania. Nalegał na
to trener.
Pechowy
dla mnie konkurs wygrał Schlierenzauer - w magiczny sposób, znany
jedynie Austriakom, wyprzedził Kamila o jedną dziesiątą punktu.
Znów to zrobił - na naszej ziemi, pod naszą skocznią wył z
radości i rzucał nartami po śniegu, tym samym, który kilka chwil
wcześniej pozbawił mnie przytomności i reszty sezonu.
Podniosłem
się lekko na poduszkach, gdy do sali wszedł lekarz. Opiekowali się
mną najlepsi specjaliści — rokowałem dobrze na przyszłość, moja
kariera nabierała tempa, więc o mnie dbano.
— Nie mam najlepszych wieści, panie Maćku — stwierdził siwowłosy
mężczyzna.
W
ręku trzymał kilka arkuszy papieru, starannie zapełnionych
wykresami i rzędami liter oraz cyfr — to były moje wyniki. Gdy już
dotarło do mnie, co powiedział, spiąłem się cały.
Jak
to? Co mogło być nie tak? Czułem się dobrze - pomijając
zamkniętą w usztywnieniu prawą stopę.
—
Nie będę owijał w bawełnę — to staw skokowy. Skręcenie
trzeciego stopnia.
Ręce
zaczęły mi drżeć, podobnie szczęka. Nie. Nie... NIE!
—
Pół roku zajmie panu dojście do całkowitej sprawności, jeżeli -
tu doktor uniósł palec wskazujący - wszystko pójdzie zgodnie z
planem. Będzie pan potrzebował kuli i regularnej rehabilitacji.
Myślę też, że pomoc psychologa nie okaże się zbędna.
Jego
słowa brzmiały jak wyrok. Co miałem zrobić z takim szmatem czasu?
Akurat, gdy była forma, kiedy życie wreszcie zaczęło sprawiać
miłe niespodzianki, los musiał dać mi pstryczka w nos.
—
Nie wierzę — tyle udało mi się odpowiedzieć.
Pustym
wzrokiem wpatrywałem się w swoje dłonie, więc nie zauważyłem nawet,
że lekarz wyszedł, a w jego miejsce wślizgnął się do pomieszczenia mój
ojciec. Tylko tego było mi trzeba! Wiedziałem co powie...
—
Nie mówiłem ci, synu? Was, młodych, ponosi czasami ułańska
fantazja — rzucił w dzielącą nas przestrzeń. Jego ton nie był
groźny, czy karcący. Ojciec był po prostu widocznie zmęczony.
— Wyciągałeś ten skok, chciałeś być najlepszy... Sam sobie
strzeliłeś w łeb!
Łóżko
delikatnie ugięło się, gdy przysiadł przy moim boku. Poklepał po
plecach. Podniosłem wzrok — uśmiechał się pocieszająco.
—
Głowa do góry, mój chłopcze. Kto jak kto, ale ja cię rozumiem —
to nadszedł już ten czas, gdy chciałbyś zostać doceniony,
zauważony za ten wielki kawał dobrej roboty, który wykonujesz
każdego dnia — mówił cicho, nachylając się nade mną. — Nie
powinieneś jednak wymagać sukcesów na siłę, one przyjdą we
właściwym czasie. Dostałeś nauczkę i musisz z rozgoryczonego...
—
Nie jestem rozgoryczony! — przerwałem mu bezczelnie, więc zamilkł.
Zawstydziłem
się okropnie, bo mój piskliwy ton jednak bardziej wskazywał coś,
czemu próbowałem zaprzeczyć. Tak, byłem rozgoryczony. Bardzo...
Ojciec
odczekał chwilkę i kontynuował:
—
Musisz z rozgoryczonego chłopca przeobrazić się w mężczyznę.
Myślę, że o to właśnie w tym chodzi — to jest próba. Twoje
życie zmieni się chwilowo i albo wyjdzie ci to na dobre, albo
wiadomo... — celowo zawiesił głos.
Nie miałem zamiaru tego
komentować. Słowa więzły mi w gardle, a w głowie czułem
kompletną pustkę. Co robić? Co robić?!
—
Kuba obiecał ci pomóc, prosiłem go — dodał ojciec, gdy w dalszym
ciągu nie reagowałem na jego przemówienie. Słysząc imię brata, prawie prychnąłem na głos... też mi pomoc!
—
On mnie prędzej wpędzi do grobu, niż pomoże — mruknąłem
wreszcie.
— Nie bądź niesprawiedliwy, Maćku — skarcił mnie, a wtedy
zacisnąłem dłonie na białej pościeli.
Mieszkałem
z moim bratem, Kubą, już od kilku miesięcy — zakończył karierę
skoczka, bo stracił wiarę we własne umiejętności. Próbował
układać sobie życie inaczej, niż do tej pory — pracował jako
telemarketer. Nie
była to może praca życia, ale na początek wystarczyła, a ja
dokładałem się do mieszkania. Rodzice
też służyli pomocą.
—
Jak widzicie naszą sytuację teraz? — spytałem.
—
O nic się nie martw — zaczął ojciec, znów klepiąc mnie po
plecach. — Poradzicie sobie. Kuba jest bardzo odpowiedzialny, zmienił
się, sam wiesz...
Ooo
tak! — pomyślałem. — Kubuś to istny wzór wszelkich cnót i
odpowiedzialności. Ideał wprost! Niech to wszystko szl...
Kuba
***
Ach,
te nogi!
Mój
podbródek zjechał po dłoni, na której opierałem głowę. Szybko
oprzytomniałem, a nowa dziewczyna prędziutko przeszła koło mojego biurka.
Schyliłem się nieco — niestety, nic nie mogłem wypatrzeć. Jej
sukienka nie była zbyt krótka. Szkoda...
Poprawiłem opadające
słuchawki i nastawiłem mikrofon na jego miejsce — musiałem
się jakoś prezentować, bo była to najlepsza praca, jaką udało mi
się znaleźć i nie chciałem wylecieć ledwie po kilku miesiącach.
Miejsce nabrało dla mnie nowego charakteru, gdy pojawiła się ona —
Magda. Madzia. Madziulek. Madziejątko....
—
Kuba! — ryknął tubalnie kolega z naprzeciwka.
Wzdrygnąłem
się lekko, ponieważ on był naprawdę ogromnym facetem. Serio, bardzo dużym!
—
Tak? — nie mogłem poradzić zupełnie nic na to, że raczej
jęknąłem, niż spytałem.
—
Zrobić ci herbatki?
Musiałem unieść brwi. Że
jak? Co on powiedział? Może to był jakiś więzienny slang i
znaczyło to, przykładowo: "Zrobić ci z twarzy herbatkę w
proszku?"
—
Nie, dziękuję — wyszeptałem, obserwując go dyskretnie spod grzywki.
Wzruszył napakowanymi ramionami, wstał i poszedł w stronę
zaplecza — w ręku niósł półlitrowy, czerwony kubek. To
sobie chłopina popije! Na dwa łyki go weźmie...
Czas
wlókł się niemiłosiernie — wskazówki zegara, jakby sklejone
gumą, mozolnie poruszały się po jego tarczy. Ostatnio umilałem
sobie długie godziny pracy patrzeniem na Madzię.
Była niewysoką
dziewczyną, nie wyróżniała się niczym specjalnym, dopóki się
nie uśmiechnęła — wtedy jej urodziwa, jasna twarz wypełniała się
cudownym blaskiem, a zielone oczy mrużyły lekko, i to było tak
szalenie urocze!
Lubiłem też patrzeć na nią, gdy skupiała się
na czymś — to zmarszczone czoło i mina wielkiej myślicielki.
Niestety, nie miałem okazji, by z nią pogadać. Nie,
wróć! Miałem okazję, ale byłem paskudnym, małym wstydziochem i
autentycznie bałem się, że mnie oleje. Maciek, ten to nie
miałby problemu z zarwaniem — naigrawał się głos w mojej głowie.
Tak,
mój piękny braciszek miał ułatwione zadanie. Dobrze, że nie
poznał i na razie miał nie poznać mojej Magdy. No chyba, że
wtedy, gdy już przyprowadzę ją do siebie. Ale do tego czasu
jeszcze długa droga...
Westchnąłem
w duchu — takie myśli bardzo mnie dołowały. Przypomniałem sobie,
że nie wykorzystałem jeszcze piętnastu minut przerwy. W
pomieszczeniu nie było okien, nie wiedziałem, czy świeciło słońce,
czy może padał deszcz.
Wstając, otrzepałem okruszki z batona
zbożowego — to nie było jedzenie dla facetów, ale wciąż nie
odzwyczaiłem się od diety skoczka. Mogłem jeść, co chciałem, bo
kariera dobiegła końca.
Pożegnałem
się z głupimi myślami natychmiast, gdy tylko wyszedłem na
zewnątrz - świeciło piękne słońce! W zimnym jeszcze powietrzu
czuć było tą niesamowitą rześkość, która aż pobudzała do
życia! Pobudziło mnie coś jeszcze...
Oparta o kolumnę, po mojej
prawej stronie, stała Magda. Na plecy zarzuciła lekki płaszczyk w
kolorze, który tak pięknie podkreślał jej jasne włosy. Kuba,
Kuba! Baza do Kuby! Idźże tam i pokaż jej jaki z ciebie muchacho!
Zrobiłem
to, co podpowiadał mi mózg — krok po kroczku, nieco chwiejnie i niezgrabnie zbliżyłem się do
niej. Moją twarz otoczył obłok dymu tytoniowego — kurzyło
się niczym z wigwamu!
Magda
***
Było
jeszcze trochę mroźno, luty to wszakże zimowy miesiąc, ale
szczerze mówiąc — miałam to gdzieś. Wyszłam przed
budynek firmy, w której pracowałam, bo nie mogłam już wytrzymać
w środku. Ci ludzie doprowadzali mnie do szału! Nie
współpracownicy, tylko idioci, którzy przez bite osiem godzin
dziennie potrafili wydzwaniać i wykłócać się o byle głupotę!
Całkowicie
zestresowana wyciągnęłam z torebki bardzo wymiętą paczkę
papierosów — kupiłam ją, gdy jeszcze studiowałam. Na stres, żeby
się odprężyć. Nakarmić robaka...
Ze studiów wyleciałam tuż przed pierwszą sesją — takie prawo natury i dżungli, jaką było wielkie miasto. Odsiew,
przesiew, czy jak to tam jeszcze nazywano. Pomimo tego, nie miałam
zamiaru wracać do domu. Już czułam na sobie wszystkie te
spojrzenia — bo ona taka głupia, miasta się zachciało, paniusi
jednej! Do roboty, kozy doić, a nie wygodnictwo!
Pochodziłam
z małej górskiej wsi — moim przeznaczeniem było znaleźć męża,
a nie szlajać się po uczelniach. Ja miałam inne zdanie na ten
temat. Nie wyleciałam przez głupotę, czy lenistwo - wyrzucono
mnie, jak psa, bo jednemu z profesorów nie spodobało się to, że
odrzuciłam jego niezdarne zaloty.
Taka
już była tam moda — studentki pierwszego roku, traktowane jak
towar na półce, wdawały się w potajemne romanse z profesorami.
Nagroda? Zaliczenie, egzamin — żaden problem. Kasa? Ile i w jakiej
formie tylko chcesz. Stawka? Nocka z wynaturzonym, starym dziadem,
który powinien trzymać się swojej, równie wiekowej żony, a nie
hasać za młodszymi.
Nie
byłam chętna, nie byłam łatwa — wylądowałam na bruku. Drugi
papieros wcale mnie nie uspokoił! Były bardzo, ale to bardzo
przereklamowane! Myślałam, że wpadnie mi do głowy jakiś pomysł — gdzie spędzę najbliższą noc? Z akademika też mnie wyrzucili —
dostałam tydzień na wyniesienie. Siedem dni minęło bardzo szybko — stałam tam, oparta o kolumnę, bezdomna i z papierosem w ręku.
Przynajmniej miałam robotę!
Być
może ktoś z pracy przenocowałby mnie raz czy dwa. Oczywiście, gdybym tylko
zwalczyła swoją dumę i spytała... Wszyscy wydawali się tacy
zamknięci w sobie, zajęci. Każdy miał na pewno własne problemy...
Był
taki jeden, wołali na niego Kuba — wszędzie znajdzie się
jaśniejszy punkt. Miał trochę dziecinną, miłą twarz i był
bardzo szczupły. Uśmiechnął się do mnie kilka razy, no chyba, że
tylko mi się wydawało. Reszta traktowała mnie z uprzejmą
obojętnością.
Zaciągnęłam
się głęboko.
—
Palisz? — spytał melodyjny głos tuż za moim uchem.
Wzdrygnęłam
się mocno — zatopiona w swoich ponurych myślach, nie zauważyłam
nawet, że
ktoś do mnie podszedł. Odwróciłam
się szybko, rękę z papierosem opuszczając wzdłuż ciała.
— Palisz? — powtórzył Kuba.
Przypatrywał
mi się z lekkim uśmieszkiem na wargach, głowę przekrzywił na
bok. Nie wiadomo czemu, ale spłonęłam rumieńcem. Jezu, nigdy się
nawet nie czerwieniłam!
—
Nie — bąknęłam niewyraźnie. Bądź dla niego miła, idiotko!
Wyglądał
jak chochlik planujący zbrodnię.
—
Ja też nie — poinformował mnie. — Poczęstujesz? — spytał po
chwili, wskazując na papierosa.
Uniosłam
brwi wysoko, lecz nie wyrzekłam ani słowa, podałam mu tylko
opakowanie.
—
Musisz mi odpalić.
—
Co? — spytałam.
Tak
zagłębiłam się w analizowaniu jego wyglądu, że nie dotarł do
mnie sens, tego co powiedział.
—
Odpalić. Papierosa. Nie mam zapalniczki, bo jak powiedziałem
wcześniej — nie palę.
Tym
razem spiekłam prawdziwego raka. Pewnie myślał, że jestem
umysłowo chora! Podałam mu własnego, już prawie wypalonego
papierosa, choć zapalniczkę miałam ukrytą w kieszeni płaszcza.
Przytrzymał moją zmarzniętą dłoń w swoich, jeszcze ciepłych.
Odwróciłam szybko wzrok.
— Fe! — prychnął po chwili. — Co za świństwo! Kto to pali? —
spytał z autentycznym oburzeniem, jednak po chwili zreflektował
się, widząc moją minę.
—
Bez urazy, oczywiście. My nie palimy — my tylko badamy ten nieznany
teren. Jasne?
Pokiwałam
głową. Dziwak. Śmieszny dziwak - zaczynałam go lubić. Z tą swoją
rozczochraną czupryną i bystrymi oczętami kojarzył mi się z
baśniową postacią. Taki Piotruś Pan, czy inny Książę z Bajki...
Rozmowa nie kleiła się zbytnio. Rzucił mi kilka pytań, a ja z
pustką w głowie, odpowiadałam monosylabami. Aż do czasu, gdy...
—
Gdzie mieszkasz? — spytał. Był wyraźnie zainteresowany. Żal
ścisnął mi gardło i ostatkiem sił zdusiłam cisnące się do oczu łzy.
—
Gdzie... gdzie mieszkam? — pisnęłam.
— Oczywiście, jeśli można wiedzieć! — powiedział szybko,
wyciągając przed siebie dłonie w obronnym geście. Widocznie
przeraziłam go swoją reakcją.
Chciałam
się opanować, naprawdę, ale moja głupia, babska natura kazała
zrobić zupełnie co innego. Kilka sekund później łkałam mu w
koszulę. Nie widziałam jego miny, ale musiał być przerażony.
Pogłaskał mnie po włosach.
—
Ej, już dobrze?
Pokręciłam
głową, nie puszczając go jednak.
—
Musisz mi powiedzieć co się stało — mówił powoli i bardzo
spokojnie. Przerywał,
gdy podciągałam nosem.
— Wyrzucili cię z domu? Straciłaś mieszkanie? Bije cię mąż?
Gdy
zawyłam głośniej przy słowie "mąż", Kuba odsunął
mnie lekko, acz stanowczo. Jego mina była poważna.
—
Naprawdę bije cię mąż?
Uniosłam
oczy ku niebu, choć wiedziałam, że na pewno rozmazałam się
doszczętnie. Czarna plama na jego jasnej koszuli wskazywała
to niezwykle dobitnie.
—
Nie — prychnęłam. — Ja nawet nie mam męża.
Odetchnął
z ulgą.
—
No to w czym problem?
Opowiedziałam
mu wszystko — jak wyleciałam z uczelni i o tym, że nie chcę wracać
do domu na tarczy. Zrozumiał, a na wzmiankę o braku mieszkania
zareagował nawet zbyt entuzjastycznie.
—
To się bardzo dobrze składa — przyklasnął w dłonie.
Skrzywiłam
się — nabijał się ze mnie okrutnie. Odwróciłam się na pięcie i
już miałam odejść, gdy chwycił mnie za łokieć.
—
Przestań! — warknęłam. Buzowały we mnie emocje.
Położył
mi dłoń na ramieniu i uśmiechnął się szeroko. Dziwnie reagował
na ludzką tragedię. Istny sadysta...
— To się dobrze składa, bo mam w swoim mieszkaniu wolny pokój —
poinformował mnie. czekając na moją reakcję. Nie zaskoczyłam go — znów się rozbeczałam.
To
było jak Boże Narodzenie i Walentynki razem wzięte — wielkie
święto!
Maciek
***
Było
tuż po dziewiętnastej, gdy kuśtykając, przekroczyłem próg
naszego mieszkania. Wcale
nie było mi łatwo — noga wciąż bardzo bolała, choć po tygodniu
pobytu w szpitalu opuchlizna znacznie zelżała. Na dodatek byłem
skazany na kule, co przy moim charakterze wiązało się z częstym
rzucaniem i podnoszeniem ich, bowiem strasznie mnie irytowały, a
jednocześnie nie mogłem się bez nich obejść.
Wszystkie
pomieszczenia były ciche i ciemne — Kuba nie wrócił z pracy. Gdyby
był dobrym bratem, to przyjechałby po mnie. Wiedział przecież, że
byłem niep... ach, przesada... wiedział, że nie byłem w pełni sprawny. Tylko
chwilowo i tylko trochę!
Rzuciłem
swoją sportową torbę na podłogę. Co tu robić? Powoli dowlokłem
się w pobliże starej kanapy, rzuciłem kule i otuliła mnie
miękkość obicia. Było z brązowego pluszu — bardzo przyjemne w
dotyku, szczególnie, gdy się cały poprzedni tydzień spędziło na
sztywnych, szpitalnych łóżkach.
Nie
zdążyłem nawet zamknąć oczu — dobiegł mnie odgłos
zatrzaskiwanych drzwi. Uniosłem lekko głowę, by przywitać brata
jakimś chamskim komentarzem. Tyle tylko, że to nie był Kuba.
—
Jest może suchy chleb dla konia?
Musiałem przewrócić oczami. Płowa
fryzura Dawida wystawała zza framugi. Tuż za nim do pokoju wpakował
się Krzysiek.
—
Siemasz, Maćko. Coś blado wyglądasz...
—
Co wy tu robicie? — spytałem, autentycznie zdziwiony. — Nie macie
przypadkiem samolotu gdzieś za... — spojrzałem na zegarek — pół
godziny?
Wzruszyli
ramionami z minami największych niewiniątek.
—
Może i mamy, ale nie dziś. Trener tak się przejął twoim
upadkiem, że wycofał nas z konkursu. Poleciał tylko Kamil.
Zdumiałem
się — co też oni opowiadali?
—
Łukasz stwierdził, że - cytuję - ... musicie ochłodzić swoje
gorące głowy, nie może być tak, że ciągniecie skok do granic
bezpieczeństwa, bo zachciało wam się pokonać Schlierenzauera!
Mierzcie siły na zamiary! To nie gra komputerowa, to jest życie!
—
Do jasnej cholery! — krzyknął Krzyś, przytupując nogą o dywan, a ja uniosłem brwi. —
To ja dodałem, trener tak nie mówił — poprawił się po chwili.
—
Nie wierzę — powtórzyłem już po raz drugi tego dnia. — I to
wszystko tylko dlatego, że... — nie dane było mi dokończyć.
Znów
trzasnęły drzwi wejściowe — kto tym razem, może sam Prezes? Nie
potrafiłbym opisać, jak wielkie było moje zdziwienie, gdy do
pokoju wszedł Kuba. Kuba z dziewczyną. Ładną dziewczyną...
Zaniemówiłem, ale nie tylko ja.
Zawsze elokwentny Dawid wpatrywał się w nowo przybyłą parę,
wytrzeszczając swoje już i tak wielkie, oczy. Krzysiek odprowadzał
stres z organizmu, widziałem jak zatrzęsły mu się dłonie. Sam
nie miałem pojęcia jak zareagować. Wyręczyła mnie ta dziewczyna.
—
Kuba... — odezwała się karcącym głosem — gdy mówiłeś, że
twój brat Maciuś ma kontuzję nogi, myślałam, że masz na myśli
małego braciszka.
Kuba
chrząknął, na wpół przestraszony i rozbawiony.
— Gamonie, to jest Magda — wskazał na dziewczynę, która łypała na nas
przyjaźnie swoimi dużymi oczami. — Ona... hmmm, jakby to
powiedzieć... zamieszka z nami... od dzisiaj.
Nie wierzyłem własnym uszom! Chyba się przesłyszałem...
—
Co powiedziałeś? — zerwałem się z kanapy, może trochę zbyt
gwałtownie, bo dziewczyna — zwana Magdą — posmutniała i wycofała się do korytarza. Słyszałem,
jak mamrotała coś o kiepskim pomyśle. Dawid pchnął mnie za ramię
i znów usiadłem, a oni wybiegli za nią.
Coś
takiego! Ciekawe kiedy Kuba zamierzał powiedzieć rodzicom, że
będzie mieszkał z dziewczyną! Nawet nie ustalił tego z nikim, co
za człowiek... Ojciec mówił coś o odpowiedzialności, jasne —
chyba nie w tym życiu!
Dodatkowo
wkurzał mnie fakt, że ta dziewczyna, Magda, była bardzo ładna i
wyglądała na zdrową psychicznie — jak on to zrobił, że zgodziła
się z nim związać?
Jak
na jeden dzień, było tego zbyt wiele...